20161004_144530 |
---|
Wiersze Ludwika Jerzego Kerna
Tramwajowe wyścigi
Codziennie przed piątą to się zaczyna,
Tramwaje w gonitwę się bawią po szynach.
- Dzyń, dzyń! – na siebie dzwonią nawzajem,
Ucieka tramwaj przed tramwajem.
Przez ciche miasto,
Przez ulic pustkę,
Siódemka goni dwudziestkę szóstkę.
Dziewiątka pędem za trójką gna,
A trójka goni dwadzieścia dwa.
Ledwo zniknęły koło Opery
Zjawia się zaraz dwadzieścia cztery
I za tamtymi w pogoni rusza,
Aż je dogania
Obok Ratusza.
Już chce wyprzedzać,
Lecz w tym momencie
Jest właśnie zakręt.
Na tym zakręcie
(Gdzie rośnie takie wielkie drzewo)
Musi, niestety, skręcić w lewo.
Tamte zaś,
Z tramwajową paradą,
Całym rozpędem prosto jadą.
Dzwonki wciąż dźwięczą,
Brzęczą szyby,
Ale ten wyścig, to jest na niby.
Jeden drugiego minąć nie może,
Ponieważ jadą po jednym torze.
I całe szczęście
(Jak mi się zdaje),
Bo dzięki temu mogę tramwajem
Jeździć bezpiecznie sobie dzień w dzień.
- Dzyń, dzyń, dzyń, dzyń, dzyń!
Dzeń, dzeń, dzeń, dzeń!
Głupia tęcza
Chwaliła się raz tęcza,
Że nikomu nic nie zawdzięcza.
Że ta kolorowa wstęga,
Ci łukiem przez niebo sięga,
By ziemię objąć w ramiona,
Jest przez nią wyłącznie zrobiona.
Gdy słońce to usłyszało,
Zaraz za chmury się schowało,
A krople w tęczy diademie
Szybko opadły na ziemię.
I z tęczy
Nic nie zostało.
Ach, jak to jednak dobrze…
Ach, jak to jednak dobrze, jeżeli mam być szczery,
Że domy nasze w ogóle nie chodzą na spacery.
Bo niby mogłyby przecież, jak my i nasi rodzice,
Przejść się czasami do miasta, na jakąś inną ulicę.
Albo na święta na przykład, z klatką schodową wymytą,
Do innych znajomych domów iść ze świąteczną wizytą
A wtedy my byśmy mogli, wracając do domu z miasta,
Ba swym normalnym miejscu naszego domu nie zastać.
Trzeba by było czekać, może i nawet do rana,
Nim taki dom do domu powróci, proszę ja pana.
Nasi sąsiedzi z przeciwka też mieć by mogli trudności,
Z odnalezieniem swych domów, co poszły na spacer lub w gości.
Rożne by tego powodu wyniknąć mogły afery,
Więc dobrze, że domy z wizytą nie chodzą, ani też na spacery…
Kot
rybołówca
Kot rybołówca
Na ryby miał chętkę,
Więc poszedł do miasta
I kupił wędkę.
Potem nad rzekę
Pospieszył z nią prędko.
I odtąd codziennie
Siedzi tam z wędką.
Kiedy nie mają
Już nic do roboty,
Przychodzą nad rzekę
Znajome koty.
Przychodzą koty,
Raz chociaż na tydzień,
Patrzeć, jak kotu
Łowienie idzie.
Przychodzi strażak
W kasku aż po uszy.
- Dziubie coś chociaż?
- Nawet nie ruszy.
Przychodzi rzeźnik
Na wierzbie rwie bazie.
- Złowiłeś już jakąś?
- Żadnej na razie.
Przychodzi piekarz
Od mąki biały.
- Jak? Brały dziś rybki?
- Guzik. Nie brały.
Przychodzi burmistrz
Z rodziną sporą.
- No, jak tam? Czy biorą?
- Jakoś nie biorą.
Przychodzi żona
W chusteczce na głowie.
- Złowisz mi dziś rybkę?
- Złowię ci, złowię.
Fale na rzece
Puszczają się w pląsy,
A on wciąż nerwowo
Podkręca wąsy.
Jest w kapeluszu,
W zielonym krawacie,
Jak będziecie mieć szczęście,
To go spotkacie.
Geografia
na wesoło
Wisi mapa na ścianie,
Ciekawa to rzecz niesłychanie,
Po prostu fenomen natury:
Wisła płynie z dołu do góry.
Choć nie jestem specjalny orzeł,
Wiem, że tak być nie może.
Bo wszystko, od wody do rosołu,
Płynie zawsze z góry do dołu.
Więc palcem po głowie się drapię
I długo przyglądam się mapie.
Przyglądam się mapie i myślę,
Że ciężko jest płynąć tej Wiśle.
Aż mnie przechodzą ciarki!
Zwłaszcza, że statki i barki
Na swoich falach dźwiga,
A to dodatkowa fatyga.
Coś muszę zrobić w tej sprawie,
Przecież Wisły tak nie zostawię!
Może mi rozum pozwoli
Ulżyć jej w jej ciężkiej doli.
Zrób coś, rozumie mój ścisły,
W sprawie pomocy dla Wisły…
Już wiem, co zrobię, kochani!
Odwrócę mapę do góry nogami!
Służbowa podróż
Jedzie pociąg po torze,
Jedzie z bardzo daleka.
Z jednej strony jest zboże,
Z drugiej strony jest rzeka.
Z bardzo, bardzo daleka
Pociąg ciągnie wagony,
Jest już śpiący troszeczkę
I troszeczkę zmęczony,
Bardzo dobrze by było
Po tej drodze dalekiej,
albo w zbożu się zdrzemnąć,
albo wskoczyć do rzeki.
Ale pociąg, broń Boże,
Tego zrobić nie może,
Jest w służbowej podróży,
Musi pędzić po torze.
"Żyrafa u fotografa"
po węgiersku
Zeszły się cztery koty
Zeszły się cztery koty
Z czterech różnych stron świata.
Jeden pochodził z Mrukoty,
Drugi z Górnej Dachoty,
Trzeci z miasta Myszkowa
(zaraz obok Kotkowa)
A czwarty z Wysypy Drapata.
Rozsiadły się w czterech fotelach
I rozpoczęły rozmowę
O kocich celach,
Kocich fortelach,
I o tym, czy myszy surowe
Są zdrowe?
Przez całe rano tak gadały,
Przez popołudnie,
Przez wieczór cały,
Co najdziwniejsze jednak, zaznaczam,
Obywały się bez tłumacza.
Wszystko, co chciały przekazywały
Przez jedno miau
Albo dwa miauy.
Z tego wynika, moi złoci,
Ze z wszystkich na świecie języków
Najłatwiejszy jest język koci
Brak tylko do niego
Podręczników.
DWAJ KORSARZE
Na oceanu bezmiarze,
Za domem
Koło trzepaka,
Spotkali się dwaj korsarze
I zaraz zaczęła się draka.
- To wody terytorialne
Od dawna przeze mnie zajęte!
- A ja z armaty walnę
I pójdziesz na dno z okrętem!
- Walniesz?
- Walnę.
- No to wal!
Tak się rozpoczął korsarski bal.
Mieli z patyków miecze
I czarne przepaski na oku,
A ja przestraszony człowieczek,
Obserwowałem to z boku.
I jestem,
Całkiem przypadkiem,
(Nie licząc pewnej rybitwy)
Jedynym świadkiem
Tej wielkiej morskiej bitwy.
Krótka podróż
Facet z baczkami
I facet z bródką
Wybrali się za morze łódką.
Ale łódka nie miała dna,
Dlatego też ten wierszyk trwa
Tak krótko.
Chciałbym mieć brata pirata…
Chciałbym mieć brata pirata,
Co pływa po morzach świata.
Na głowie turban,
Na portkach łata –
Chciałbym mieć brata pirata.
Chciałbym mieć brata pirata,
Co czarna go wozi fregata,
Tort by mi przywiózł,
Albo dukata –
Chciałbym mieć brata pirata.
Chciałbym mieć brata pirata,
Co kwiatki we włosy wplata
I wie, gdzie Ganges,
A gdzie La Plata –
Chciałbym mieć brata pirata.
Chciałbym mieć brata pirata,
Co pije rum i gra w skata –
Niestety,
Łatwiej złotego Fiata
Mieć dziś, niż brata pirata…
Kapitan
dalekomorskiej wanny
Kiedy się kąpię w wannie,
To nie raz mi się zdaje,
Że wanna jest okrętem
I płynie w dalekie kraje.
Dookoła straszne fale
I pełno białej piany –
Przymykam oczy i widzę
Ogromne oceany.
A na tych oceanach
Spostrzegam czasem nagle
Płynące w moją stronę
Czarne korsarskie żagle.
Chcę zmienić kurs, nie mogę,
Bo (rzecz to niesłychana)
Wanna tkwi w jednym miejscu
Jakby zamurowana.
A ten korsarski statek,
Rozbójnik i ananas,
Zbliża się coraz bardziej
I wali prosto na nas!
W końcu do naszej burty
Podpływa całkiem blisko
I wtedy się odzywa
Niskie, korsarskie głosisko:
- Kto dowodzią tą wanną?
Niech się przyzna raz dwa!
Trudno, myślę. I mówię:
- Panie korsarzu, ja.
Mój wujek, co przed laty
Był w morskiej bitwie ranny,
Mianował mnie kapitanem
Dalekomorskiej wanny.
Coś o dzieciach
Każde dziecko z pewnością to wie
I wy także z pewnością to wiecie,
Że się dzielą na dobre i złe
Wszystkie dzieci żyjące na świecie.
Chciałbym teraz dowiedzieć się, czy
Was nachodzą też myśli dziecinne,
Że te dobre dzieci – to my,
A niedobre – to wszystkie inne.